Taką nocą otwarte drzwi

Barbara Anna Dominiak w recenzji Taką nocą otwarte drzwi pisze m.in.: Wiersze Jerzego Hajdugi opierają swój ciężar na konkrecie, a jednak słyszymy w nich wyraźne echa rzeczywistości wymykającej się empirycznej weryfikacji. Kilkadziesiąt lapidarnych, esencjonalnych tekstów krąży głównie wokół problematyki cierpienia.

 


 

Polecamy wrześniowo-październikowy Autograf!

 

Polecamy wrześniowo-październikowy Autograf

 

W najnowszym zbiorze wierszy Jerzego Hajdugi Odpocząć od cudu, wydanym nakładem warszawskiej oficyny Białe Pióro (2015), przewijają się – zarówno w warstwie słownej, jak i graficznej – motywy krzeseł, stołów, drzwi. Tworzą one scenerię przestrzeni, w której odliczane są ostatnie godziny ludzkiego życia. To niezbędne, twarde elementy rzeczywistości, świadkowie ostatniej odsłony. Na tle tej oczyszczonej z upiększeń scenografii rozgrywa się dramat oczekiwania, któremu towarzyszy doświadczanie prostych gestów, ściszonych słów, dojmujące poczucie znikających ramion i podchodzącej coraz bliżej samotności. W tym zawieszonym trwaniu nawet choroba, upokorzenie i bezradność mogą być, o ile zostaną przyjęte jako nieuchronność, oswojone. Bo przecież cierpienie wyostrza zmysł metafizyczny, daje bardziej wyrazisty obraz świata. Czy, daremne przecież, oczekiwanie cudu może ten dramat uczynić bardziej znośnym? Czy tytułowe odpocząć od cudu nie oznacza pragnienia, by wyzwolić się z tęsknoty za iluzorycznym szczęściem, które człowiek utożsamia z życiem?

 

Kilkadziesiąt lapidarnych, esencjonalnych tekstów krąży głównie wokół problematyki cierpienia, którego absurdowi można przeciwstawić się tylko poprzez głębokie zaangażowanie w sprawy ludzkie. Wiersze wypełniające ten zbiór, piękne w swym skupieniu, dalekie od bezpośredniego nazywania wzruszeń, są zapisem tego, co poeta – kapelan szpitala widzi, czego dotyka, co słyszy, czego doświadcza w kontakcie z chorymi. Nie powstałyby przecież, gdyby nie cenna umiejętność wsłuchiwania się w sprawy drugiego człowieka. Czytając pomieszczone tu, przesycone głębokim humanizmem teksty, można odnieść wrażenie, że są montażem głosów, doświadczeń, wrażeń, prawdziwą sumą cierpienia, zapisem jakiejś transgresji, dramatyczną, ale powściągliwie wyrażoną obserwacją poety, który łączy własne doświadczenia z doświadczeniami tych, którym w odchodzeniu niezawodnie towarzyszy.

 

Zastosowany w tym opisie język jest momentami skondensowany aż do granicy zrozumienia. Hermetyczność ta nie jest jednak celowym dystansowaniem się do odbiorcy, stanowi raczej wyraz przekonania o nienazywalności pewnych stanów. Poeta przecież rejestruje doznania towarzyszące zbliżaniu się do kresu, a więc doświadczenia szczególne, graniczne.

 

Te wiersze to, podobnie jak ilustracje tomiku, obrazy naszkicowane kilkoma kreskami, domagające się dopowiedzenia w indywidualnym czytelniczym ukonkretnieniu. Jeśli pozostajemy z dojmującym poczuciem braku odpowiedzi, to znak, że pewne kwestie pozostaną na zawsze nierozstrzygnięte.

 

Wiersze Jerzego Hajdugi opierają swój ciężar na konkrecie, a jednak słyszymy w nich wyraźne echa rzeczywistości wymykającej się empirycznej weryfikacji. Zbiór nieprzypadkowo otwiera tekst o matce, jej czułej dłoni i chroniącym spojrzeniu. Motyw ten, mocno obecny w twórczości Hajdugi, pojawia się w tomie wielokrotnie, powraca jako reminiscencja poprzedniego zbioru Powieki wieków.

 

Umieranie jest – jak odczytuję w jednym z wierszy – przekraczaniem granicy, odchodzeniem w substancję ziemi, gdy tętniące za murami klasztoru życie wciąż przypomina o swoim istnieniu:

 

piłka jeszcze przelatuje

nad murem (…)

 

Poeta, przyjmując perspektywę cierpiących, mówi o tym, jak stopniowo tracą oni prawa do świata, przestrzeni, ludzi. Jak cichnie i pustoszeje przestrzeń, gdy

 

coraz mniej rąk

żadnej co się

rzucały na

szyję (…)

 

Widzimy obraz kurczącego się świata, ulic, które trzeba zastąpić szpitalnymi korytarzami. Zatrzaśnięcia w życiu, klaustrofobicznego przeczucia zamykającego się wieka, za którym tylko noc, świadomości, że to już epilog, a jednocześnie pewności, że doznawane cierpienie jeszcze się nie kończy, że zanim przeminie – upokorzy, odbierze resztki piękna. To właśnie choroba będzie ostatnią pieszczotą, tylko ona pozostanie wierna do końca. Dlatego w jednym z najbardziej przejmujących liryków, wprost wyrażone zostało pragnienie wyzwolenia z męczących godzin życia:

 

miały być po

liczone

 

bądź ostatnia

zamknij

 

za sobą

drzwi

 

chociaż

ty (…)

 

Przybliżanie kresu to jakże często konieczność oswajania słabnącej mocy języka, co poeta rozumie chyba jak nikt inny. Dlatego tak przejmująco opisuje dramat utraty mowy:

 

słowo na końcu języka

ślini mnie (…)

 

Odnajdujemy w tym zbiorze również wiersze autotematyczne, o kompulsywnej potrzebie tworzenia, zmaganiu się z oporną materią słów, gdy wiersz

 

rzuca się na mnie

jak na swego pana

 

przynosi kartkę wie

gdzie leży pióro (…)

 

Hajduga eksperymentuje z językiem, jakby poszukiwał najbardziej adekwatnego wyrazu do nazwania interesujących go treści. Jego styl nie jest jednak ekwilibrystycznym popisem, neologizmy zdają się tu być koniecznymi, trafiającymi w sedno określeniami: stół wieczerzy się ze mną, poręcz jest zadłoniona. Ta wyrazista dykcja bazuje na składni eliptycznej, ścieśnionej, zredukowanej, dającej możliwość objawienia sensu w jego najczystszej postaci.

 

To język silnego współodczuwania, a nawet identyfikacji z cierpiącym, usiłujący zapisać grozę wygnania z życia. Poeta unika tu dosadności, nie ulega pokusie epatowania obrazami fizjologii towarzyszącej umieraniu. Ale też daleki jest od nut sentymentalnych i taniej ckliwości.

 

Czy jednak ten przesycony mrokiem zbiór na pewno odbiera nadzieję? Myślę, że nie. Uporczywość życia kiedyś ustanie. Dokądś muszą prowadzić schody, drzwi nie są zamknięte. Bo przecież nie wiadomo, kto kogo żegna.

 

Jerzy Hajduga, Odpocząć od cudu, opr. Graficzne Maria Kuczara, Wydawnictwo Literackie Białe Pióro, Warszawa 2015, s. 69.

 

TEKST: Barbara Anna Dominiak

 

Pierwodruk: Autograf nr 5, wrzesień–październik 2015.